Czy informator kulturalny może być przyjemny w lekturze? To zależy zapewne od tego, w jaki sposób i o czym tak naprawdę informuje.
Każde większe miasto pragnie posiadać – tak mi się przynajmniej wydaje – solidny informator kulturalny, ukazujący jego potencjał, bogactwo wydarzeń i imprez, a zarazem zapewniający tym imprezom jakichś uczestników. Problem w tym, że solidnego informatora kulturalnego obecnie prawie nikt nie chce czytać.
Ultramaryna 9/2017
Powód wydaje się trywialny. Jeśli na przykład zapragnę iść w niedzielę do kina, to sprawdzam repertuar na stronie kina – nic prostszego. Dlaczego miałbym się w tym celu przebijać przez kolumny ciasno zadrukowanego mikroskopijną czcionką bloku informacyjnego, zawierającego zresztą mnóstwo nieinteresujących mnie w najmniejszym stopniu „nowin”? Jak to zwykle w podobnych przypadkach bywa, lektura musi być ciekawa, dobrze napisana, materiał – atrakcyjny wizualnie…
Co innego, gdy informator staje się właściwie czasopismem kulturalno-społecznym. A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w przypadku „Ultramaryny”.
Nie trzeba chyba dziś nikogo przekonywać, że fantastyka w najróżniejszych odmianach zadomowiła się we współczesnej kulturze w stopniu wcześniej niespotykanym. Pewne typy twórczości, czy może należałoby powiedzieć: wytwórstwa w obszarze kultury – jak na przykład produkcje wyświetlane w wielkich sieciach kin – są wręcz przez szeroko pojętą fantastykę absolutnie zdominowane. Zarazem jednak istnieją pewne „dyscypliny” artystyczne bardzo na nią odporne. O ile mi wiadomo, nie powstaje zbyt wiele wierszy czy poematów fantasy albo science-fiction. Można oczywiście sięgnąć do głębokich korzeni gatunku, gdzie nieprawdopodobne bogactwo form cudowności odnajdziemy w każdym niemal poemacie rycerskim, eposie etc. Ale my jesteśmy fantastami XXI wieku, a oni przemawiają wyłącznie (albo niemal wyłącznie) językiem prozy. Przynajmniej w sferze literackiej.
Fantastyka, jak wiadomo, uwielbia opasłe tomiszcza niekończących się opowieści, w które można „zapadać” na długie godziny i zapominać o bożym świecie. (Nie bez przyczyny Artur C. Clark nazwał Władcę pierścieni Tolkiena eskapizmem w najlepszym wydaniu – ‘escapist fiction at its finest’). Ale pewne jej działy, a w szczególności science fiction, lubują się także w krótkich, niekiedy wręcz miniaturowych formach.
Tekst Joanny Kiedrzyńskiej opatrzony tytułem: „Cześć, nie ma mnie. Jak znikają pisarki nominowane do Nike”, opublikowany pod datą 5 września 2017 w dziale Dom Kultury magazynu idei „Nowe Peryferie”, mógłby zapowiadać historie niczym z thrillera albo horroru – ktoś (nam) piszące anihiluje.
Horror vacui – zaiste jest się czego bać. Kiedrzyńska bowiem pisze o tym, że w problematycznej niedoreprezentacji kobiet w życiu literackim (które rzecz jasna odzwierciedla to, co ogólnie dzieje się w życiu społecznym) mamy do czynienia z jeszcze jednym kłopotem. Co z tego, że wprowadzono kobiety piszące do grona nominowanych – i skupia się autorka w swojej analizie na nagrodzie literackiej Nike – skoro ich narracje są takie „jakby autorki chciały nas zapewnić, że nic się nie stało i świat, w tym światek literacki, może postępować z nimi po staremu.”. Co ma na myśli, pisząc po staremu, odkrywamy już w leadzie, czytając:
Upubliczniona, wydawana i wyróżniana twórczość kobiet może wcale nie służyć mocnej kobiecej ekspresji i przełamywaniu nierówności, lecz przeciwnie – reprodukować strategie podporządkowania i wycofania, chroniące przed mówieniem głośno o doświadczeniu przemocy, i podtrzymywać stylistyczną uległość wobec mainstreamowych gustów.
„Dwutygodnik” jest wydawany przez Narodowy Instytut Audiowizualny i fakt ten ma wpływ na kształt oraz treść czasopisma: to, że narodziło się ono i żyje wyłącznie w cyberprzestrzeni, to, że zajmuje się, prócz literatury, kinem, teatrem, muzyką etc., ale przede wszystkim to, że wychodzi poza tradycyjne formy przekazu.
W przypadku większości czasopism kulturalnych ich czytelnik, bez względu na to, czy ma do czynienia z recenzją powieści czy relacją z koncertu, obcuje wyłącznie z tekstem. Dwutygodnik oferuje o wiele, więcej. Tekstom towarzyszą materiały filmowe, dźwiękowe, interaktywne. Niekiedy na przykład tekst i film stanowią nierozerwalną całość, musimy mieć przed oczami jedno i drugie, żeby pojąć istotę rzeczy. Marek Bieńczyk w tekście Powolność: wiosło, łyżka czyni z tytułowego zagadnienia problem filozoficzny. Jego myśl krąży jednak wciąż wokół kilkunastosekundowego fragmentu filmowego – klucza do tej niezwykłej medytacji. Przedstawia on grupę Indian w canoe, wiosłujących pod przewodnictwem uskrzydlonej postaci, która stoi na dziobie i nadaje załodze rytm. Refleksje Bieńczyka stanowią zapis doświadczenia patrzenia, oglądania, owładnięcia przez obraz w rytmicznym ruchu. Są zarazem próbą opowiedzenia tego filmu na nowo, rodzajem remediacji i ekfrazy jednocześnie. W takiej formie jest to całość możliwa do pomyślenia jedynie w przestrzeni czasopisma internetowego.
„Podobno Szkoci mają czterdzieści słów na deszcze o różnym natężeniu” – puentuje jedną ze swoich miejskich mikroprzygód Michał Cichy w książce Zawsze jest dzisiaj. Podobno Eskimosi żyją w języku śniegiem. Czym żyją poeci i poetki? Wszystkim. Chociaż i tak większość, by powiedziała, że wszystkiego nie da się wysłowić.
dla was w czterech ścianach własnych wierszy odmierzam rytm mojego serca by wytrwać w tym pościgu za niewysłowionym by przetrwać w tej walce o samą siebie by znaleźć się po drugiej stronie słowa
A to już jest cytat z wiersza Znikąd donikąd Ewy Sonnenberg, który znajdziemy w 20. numerze (2/2017) „eleWatora”. Poza nim redaktorka działu poezji, Maja Staśko (zakładam, że to, co w stopce napisane, ma odzwierciedlenie w praktyce) wybrała do prezentacji artystycznej jeszcze dwa utwory tej autorki Diana i Niewidzialne. I jest to spójny wybór, w każdym bowiem wierszu słyszymy kogoś, kto wydawałoby się głos ma niepewny, przemawia do nas z oddalenia, pełen jest (z)wątpienia i słabości. A jednak jest to głos mocny i dobitny. Pełen determinacji i pasji.
przywiązałam się do każdego słowa jakby miały wpływ na moje życie może dlatego to co piszę jest zbyt szczere zbyt wiarygodne zbyt prawdziwe
[Niewidzialne]
Jest jeszcze jedna rzecz, która charakteryzuje ów głos, a jest to jego siła angażowania uwagi czytającej, czytającego. Od razu ustanawia się pakt komunikacyjny: słucham, bo chcę poznać tę, która do mnie mówi, bo chcę zrozumieć, co do mnie mówi i dlaczego wybrała właśnie mnie.
Mowa jest nie tylko po to, żeby opisać otaczający nas świat w atmosferycznych wymiarach, jest dla przetrwania ja, które staje się wy.
dla was jestem każdym tylko nie sobą bo boli mnie to co tkwi głęboko we mnie bo jeśli nawet to nie zrozumiecie bo tym wszystkim mówię za was
[Znikąd donikąd]
Głos jednostkowy, ale w którym pobrzmiewa doświadczenie wielu, przemawia do mnie także z wierszy Hanny Marii Zagulskiej – Se puede, Compan, Unidad. Lęki, życiowa chwiejność i wspomaganie się farmaceutykami znane są każdemu pokoleniu, więc w tym wypadku chyba byłoby bez znaczenia wyznaczanie różnicy pokoleniowej, jaka dzieli dwie poetki. Sonnenberg jest z roczników 60., Zagulska – 90., obydwie w wierszach, które drukowane są w „eleWatorze”, dają przemówić podmiotom samoświadomym, wyczulonym na różne opresje i z trudem znajdującym miejsce w tym świecie. Mowa Sonnenberg jest bardziej śpiewna i zrytmizowana, szukająca pełniejszej frazy, zamykająca się w kompozycyjnym dopracowaniu, u Zagulskiej dużo jest eliptyczności, zmontowanych fragmentów wypowiedzi, które tworzą zapis życiowych sytuacji, do ewentualnego złożenia w całość, chociaż unikanie całościowego ujęcia ma tu swoje znaczenie – przynajmniej dla mnie – może oddawać pośpiech nowoczesności, jest jak czkawka współczesnego tempa.
jutro wstanie wszystko że wszystko się kręci ja jestem że świat się kończy ale będzie że ze wszystkim sobie śnią mi sięprzecięte nic nie chcę załatać załatwić bo mam bunt bo mam ten zapach wreszcie i racje
Nowe odsłony poezji tworzonej dzisiaj wyprzedzają tekst pomyślany jako twór jednostkowy, samodzielny. Dzisiaj poezja koresponduje, obraca się w kręgach dotąd niespotkanych, nawiązuje do narzędzi IT, wykorzystuje wiele płaszczyzn, tworzy eksperymenty w zapisie, angażuje różne zmysły. Próbkę takich eksperymentów znajdziemy w nowym numerze „Rita Baum” (43/2017).
Wrocławskie pismo „Rita Baum” działa już od 1998 roku, podejmuje tematykę szeroko pojętego postmodernizmu. Znaleźć tutaj można artykuły filozoficzne, antropologiczne, feministyczne, ale również wiele nowinek literackich. W najnowszym numerze pisma „Rita Baum” opublikowano wiersze m.in. Dominika Żyburtowicza, Samanthy Kitsch i bardzo interesujące utwory Romana Bromboszcza. Autor ten izoluje poszczególne litery słowa, bawi się rytmem i znaczeniem, ale to w zasadzie początek gry. Obok wierszy umieszczone zostały kody QR. Biało-czarne kratki o różnym układzie wstępnie mówią odbiorcy tylko tyle, że są ważne, i że w tym miejscu należy przełamać schematy czytania poezji i sięgnąć po… smartfon. Odbiorca nie wie, co dokładnie nadawca przed nim ukrył, jaką tajemnicę kryje ten alfanumeryczny kod.
W drodze zdarzają się przystanki. Bywają celowe, wcześniej zaplanowane, dla podreperowania sił, uzupełnienia zapasów lub podziwiania widoków. Bywają zatrzymania niespodziewane, z początku irytujące, na końcu uznane za sensotwórczą konieczność.
Najbliżsi to członkowie rodziny i ci, z którymi nam po drodze. Czyjaś obecność na wyciągnięcie ręki, słyszalność głosu i współbrzmienie racji. Jeśli nie chodzi o związki krwi, idzie i tak o relację. Ważniejsza jest jej intensywność niż wieczyste trwanie.
Muszę to przemyśleć.
I muszę to przeżyć.
Cytuję Natalię Malek – podpisała te zdania swoim nazwiskiem, ale przecież chyba powinnam napisać, że cytuję literaturę, cytuję siebie i wielu innych, którzy każdego dnia tak mówią. To nie są skrzydlate słowa, to są powszednie zwroty, przynajmniej w moich kręgach. A jednak jako koda jej wiersza Twarz literatury nabierają jakiejś doniosłości, osadzają i poruszają. Myślenie jest formą istnienia.
Sierpniowy artPapier – 15-16 (327-328) 2017 – w dziale poezji przynosi trzy wiersze Natalii Malek z jej najnowszego tomu Kord idługą, nie waham się napisać, pouczającą rozmowę, jaką przeprowadził z poetką Jakub Skurtys pt. Powiązania. Pożytki z tej rozmowy wyniosą zarówno ci, którzy są po, jak i ci, którzy są przed lekturą jej zbioru wierszy – w pewnym momencie autorka wyznaje: „Pomyślałam (…), że najlepsze, co mogę zrobić dla Kordu, który jest już poza mną, to wyjaśnić trochę, jak go czytać…”. Tym czytelnikom, którzy śledzą polską scenę poetycką i ciekawi ich, czy nowe głosy faktycznie mają coś do powiedzenia, a także tym, którym blisko do uspójnionego patrzenia na twórczość, rozmowa przyniesie pożytek, bo nawet jeśli z żalem Malek zauważa, że „(…) czasy na sztukę konceptualną chyba minęły”, to konceptualność jako metoda pracy wyłania się z tego, co mówi Natalia Malek, jako jedyna warta trudu i mogącą przynieść satysfakcję. I gdy czytam: „Chciałabym kiedyś tak łączyć myślenie artystyczno-językowe i przestrzenne jak Lawrence Weiner albo inni konceptualiści”, to – przepraszam za banał – wierzę w siłę słów, że marzenia się spełniają.
Wśród pism kulturalnych ciągle niewielki odsetek stanowią takie, w których zawarta treść sugeruje otwarcie się na margines, na dyskusję o codzienności, o rzeczach małych, niezauważalnych; na coś, co często się pomija, ale co równie często zaważa na całości.
W tytule pisma „mała kultura współczesna” znajduje się wszystko – redakcja zaznacza, że inspiracją stała się sieć, bo mieści się tu wiele (za wiele), i to „wiele” jest często bardzo niepewne. Niepewność wiedzy i chęć dyskusji o tym, co aktualnie frapuje autora i społeczeństwo zaważyły na kształcie „mkw”. Wszystko tutaj pisane jest małymi literami: tytuł pisma, tytuły artykułów, nazwiska autorów – tym razem nie o skromność chodzi, lecz o nawiązanie do filozofii wykoncypowanej przez redakcję.
Tytuły każdej z odsłon, czyli jakoby każdego numeru, są ściśle stematyzowane i mówią o problemach codzienności, uwrażliwiają na potrzeby innych i krytykują współczesność. Wśród nich dostrzec można pewną powtarzalność, mimo że tematyka jest bardzo różnorodna. Powtarzalność ta polega na ukierunkowaniu odbiorcy na szerszy ogląd rzeczywistości. Autorzy wymuszają na odbiorcach wpatrywanie się w siebie i w to, co „siebie” otacza. Styl artykułów i oprawa graficzna są często kontrowersyjne, ironiczne i pełne gier z odbiorcami. Na przykład… skarpetki, które od razu przykuły moją uwagę, wywołując uśmiech na twarzy. Jest to ilustracja pt. Skarpetki nie do pary do artykułu Zuzanny Kowner Cały syf świata stylem odpowiadającemu gatunkowi bloga. Perspektywa zmienia się wraz z nadaniem tytułu, uśmiech znika, zostaje powaga i chęć czytania. Kowner zagrała na emocjach i poczuciu bliskości z odbiorcą. O czym jest tekst? O relacjach na Tinderze? Raczej nie. To tekst o granicach własnej wolności, strachu, o seksualności i kulturowych nawykach, o cielesności i naturze ludzkiej, ale też o prawdziwej miłości. Tekst jest dość kontrowersyjny (o czym świadczy ilość komentarzy – na dzisiaj jest ich aż 156!), wymagający od społeczeństwa łamania schematu idealnego związku i potrzeby partnerstwa.
Pomysł na tytuł jest zawsze bardzo ważnym czynnikiem napisania tekstu – jedni zostawiają sobie go na koniec, myśląc o nim w trakcie pisania, inni zaś nie mogą bez tego rozpocząć nawet kilku zdań. Pomysł na tytuł czasopisma „Fragile” powstał w wyniku wrażliwości redakcji na współczesną kruchość literatury, sztuki, muzyki, antropologii – czyli najprościej rzecz ujmując: kultury. „Na poczcie tak podpisana paczka zwiastuje bardzo delikatny, kruchy przedmiot. Tym razem taśmą FRAGILE obklejamy pismo kulturalne” – tłumaczy redakcja pisma, po które warto sięgać z należytą uwagą i ostrożnością.
Kwartalnik „Fragile” wydawany jest od 2008 przez Krakowskie Forum Kultury. Każdy numer opatrzono odrębnym tematem, a do tej pory opracowano między innymi takie zagadnienia: tabu, folk, nowe technologie, podróż, przekład, żart, świętowanie, okrucieństwo, odurzenie, jedzenie, starość, zwierzęta, wspólnotowość.
Pierwszy numer w tym roku poświęcono szerokiemu i trudnemu do zdefiniowania zagadnieniu niepełnosprawności. Rzadko spogląda się na ten temat przez pryzmat antropologii kultury, sztuki czy krytyki filmowej. Nie jest to numer o społecznym wymiarze niepełnosprawności, o codziennych trudach, próżno szukać tu głosów dezaprobaty wobec niedogodności otoczenia osób niepełnosprawnych. Kierunek rozważań nad tym tematem sugeruje nam na wstępie okładka autorstwa uzdolnionej i wielokrotnie nagradzanej artystki z Krakowa, Joanny Pawlik. Na tle malowniczej bujnej zieleni stoi piękna kobieta o smukłej sylwetce. Na pierwszy rzut oka, na niepowiększonym kadrze, odbiorcy zdaje się, że kobieta stoi na lewej nodze, prawą zaś podkurcza. Drugie spojrzenie jest już całkiem inne. Fotografia przedstawia kobietę po amputacji prawej kończyny. Za postacią widzimy betonowe schody – to drugi lejtmotyw artystki. Noga i schody. Pawlik mówi o cielesności pozbawionej symetrii i harmonii, widzi piękno inne, do którego świat nie przywyknął. Artystka poprzez sztukę przepracowuje swoje trudy, potrafi mówić o swojej niepełnosprawności i nakłania odbiorców do innego spoglądania na niepełnosprawność. Małgorzata Bożek w artykule Symetria nie istnieje, chyba że ją stworzysz. Sztuka Joanny Pawlik zwraca uwagę na kształty, jakie przybierają postaci w sztuce Pawlik – pozy i światło sugerują antyczne figury opatrzone złotą zasadą ładu i harmonii. Odbiorca dostrzega piękno w czystej postaci, na drugim planie dopiero widzi deficyty. Pawlik nie pozbawia swoich postaci płci, kobiecości i sensualności – przeciwnie, nadaje im nowy wymiar prawdziwego piękna.
Ścieżki skojarzeń bywają pokrętne. Nie złe, ale zawikłane. Dwa tygodnie temu byłam w Poznaniu, a echa pobytu w tym mieście odzywają się w nieprzewidzianych odsłonach. Bo kto by pomyślał, że cytat z Monteskiusza, który widniał nad hotelowym łóżkiem: Sny rodzą rzeczywistość, za chwilę nabierze przewrotnej mocy w kontekście krajowych wydarzeń.
Na plakacie minionego już festiwalu Animator, o którym pisałam w poprzedniej nocie, miejsce znaczące zajmował helikopter. I wciąż chodzi mi on po głowie jako znak – nieodmiennie kojarzy mi się ze stanem zagrożenia, podwyższonej czujności na to, co nadejdzie, inwigilacją nas, obywateli, przez nieuchwytne siły, systemem sterowania emocjami przez kryzys. Tak może wyglądać w trybie skojarzeń. Ale ich pokrętność daje także możliwość zrobienia nagłego uskoku, więc kiedy przeglądałam strony internetowe z różnymi inicjatywami czasopiśmienniczymi, meander zawiódł mnie na strony „Helikoptera”. A tam poezja i proza.
Okładka numeru 7-9/2017 „Helikoptera”
„Helikopter” – organ kulturalny OPT (wrocławskiego Ośrodka Postaw Twórczych) to dzisiaj inicjatywa tylko internetowa. Jej początki były oparte o technikę druku, ale z czasem zrezygnowano z takiej formy dotarcia do czytelników i zdecydowano się na przejście do przestrzeni internetowej, o której się mówi, że jest „unikalna i nieco tajemnicza”. Za zawartość „Helikoptera” odpowiada redaktor Krzysztof Śliwka, zapraszający różnych twórców literatury, by „podzielili się z czytelnikami swoimi tekstami”.
Od miesiąca w sieci wisi nowy numer, z sygnaturą 7-9/2017, a w nim wybór wierszy i fragmenty prozatorskie kilkudziesięciu autorów i autorek. Czytania więc nie zabraknie.